Bo czasem tylko wino jest słodkie
Zły początek wydaje się nie mieć
końca. Wiele ostatnio napisałam o swoich próbach randkowania
online i choć udaje mi się przenieść wirtual do reala, to
naprawdę dalekie jest to od jakiejkolwiek przyjemności. Randkowanie
w kilkumilionowym mieście to chyba jednak koszmar niedopowiedzeń,
wygórowanych wymagań i krótkowzroczności.
Koszmar nadchodził powoli. A. była
nawet atrakcyjną dziewczyną, a jej zdjęcia przypominały te
robione dla jakichś modowych magazynów. Fotki w cudacznych strojach
na tle jeszcze bardziej cudacznych kamienic."Chcesz się
zabawić?" - na taką zaczepkę odpowiadam zawsze. Zawsze
szczerze. Obyło się bez zbędnego czatowania o niczym; krótka
wymiana zdań szybko pozwoliła ustalić czas i miejsce spotkania.
Też była nowa w mieście, więc każdy nowy kontakt był na wagę
złota. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Poszłyśmy w jakieś totalnie
zakręcone miejsce, obejrzeć wypasione grafitti i walki robotów.
Szybko zniknęłam gdzieś w tłumie robiącym zdjęcia każdemu
rysunkowi na ścianie, a ona w tym czasie oddawała się paleniu
paczki papierosów. Albo nieźle się stresowała, albo naprawdę to
lubiła, bo w ciągu zaledwie 20 minut zdążyła spalić kilka
fajek. Nie podniecała się grafitti tak bardzo jak ja. Pewnie była
tu już wcześniej, z jakąś inną laską, bo która nie poleciałaby
na taki podryw? Trochę czułam się jak mały niesforny dzieciak,
którego opiekunka zabrała na krótki spacerek, a sama mogła
odrobinę odpocząć od natłoku roboty. Nie narzekałam jednak.
Po odrobinie artystycznych wrażeń
poszłyśmy napić się popularnej ostatnio matchy, która poza
chwytliwą nazwą nie reprezentuje sobą absolutnie nic ciekawego i
smacznego. A. zadawała mi mnóstwo pytań, ale nie były to pytania
mające na celu poznanie mnie bliżej; raczej była to gra na zabicie
czasu. Bo co innego mogłam myśleć, odpowiadając na pytanie o
katolicyzm w Polsce albo o typową polską pogodę? Po godzinie
zapytała czy mam ochotę pójść do niej. Mieszkała niedaleko,
jakieś 15 minut drogi od pubu, w którym siedziałyśmy. Zupełnie
nie byłam przekonana do słuszności pójścia z nią, ale
jednocześnie byłam ciekawa, jak ten wieczór się zakończy i czy
A. mnie czymś zaskoczy. Po drodze minęłyśmy trzy pijane
dziewczny. Jedna z nich szeroko się do nas uśmiechnęła, wręcz
zapraszając nas tym do kontynuowania wieczoru z nimi. To wcale nie
byłby taki głupi pomysł, gdybym tylko wcześniej wiedziała jak
skończy się spacer do domu A.
Mieszkanie znajdowało się na 8
piętrze, więc nie udało się uniknąć niezręcznej ciszy w
windzie. Trochę mnie to przerażało, bo zdałam sobie sprawę, że
właśnie idę z obcą laską do jej domu, a tam przecież mogło być
wszystko – gang narkotykowy, burdel, tajna policja albo handlarze
organami. W ciągu kilkunastu sekund jazdy przeszły mi przez myśl
najczarniejsze scenariusze, z własną śmiercią włącznie. Od razu
zaczęłam żałować swojej decyzji, choć przecież duża ze mnie
dziewczynka i nie takie rzeczy wyprawiałam.
W mieszkaniu już ktoś był. Całkiem
przystojny skośnooki brunet. Pucował kieliszki od wina, gdy
wchodziłyśmy do środka. Wkurzyłam się, bo już wymyśliłam
dalszą część scenariusza – brunet to pewnie jej chłopak, za
chwilę naleją mi wina, a gdy się upiję, zapytają czy mam ochotę
na trójkąt. Tego mi brakowało; spotkać się jednej nocy z obcą
laską i równie obcym kolesiem, w dodatku jej facetem. A. szybko nas
sobie przedstawiła przerywając moje wizualizacje. Skośnooki gość
okazał się być jej bratem. Trochę zrobiło mi się głupio, że
tak szybko oceniłam całą sytuację, ale kto zrobiłby inaczej
niechaj pierwszy rzuci kamieniem /albo kieliszkiem od wina/.
Postanowiłam dać temu wieczorowi jeszcze jedną szansę i już nie
popadać w skrajności.
Siedzieliśmy we trójkę na kanapie i
piliśmy wino, już drugie. Żadnych głębokich filozoficznych
dyskusji, raczej small talki o życiu obcokrajowca w nowym mieście.
Alkohol szybko uderzał nam do głowy, bo ja chichotałam jak
nastolatka, a ona co chwilę łapała mnie raz za rękę, raz za
kolano. On zaś pilnował, by nie zabrakło nam wina w kieliszkach.
Nie zauważyłam nawet, w którym momencie A. zaczęła wirować
dłonią gdzieś w okolicach mojego krocza, tuląc się do mojej
twarzy. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby nie to, że jej brat cały
czas siedział obok. - "Chcesz się zabawić?" - powtórzyła
pytanie z czatu. A więc to jednak nie jej brat? Wpadłam jak śliwka
w kompot? Dałam jej niewerbalnie do zrozumienia, że siedzący obok
facet średnio mi odpowiada. "On będzie tylko patrzeć" –
odpowiedziała całując mnie bardzo czule w szyję. Straciłam
kompletnie rozeznanie w sytuacji, czy to był jej brat, facet, kolega
czy sąsiad. Wiedziałam natomiast, że w sumie żadna to dla mnie
różnica, bo zupełnie nie miałam już ochoty tam siedzieć.
"Raczej odpadam" - rzuciłam gdzieś w eter, odsuwając od
siebie A. i kieliszek z winem. Spojrzała tylko i przytaknęła
głową. Dolała sobie alkoholu i zaczęła bawić się smartfonem, a
on się grzecznie uśmiechnął i zaniósł pustą butelkę do
kuchni. Siedziałam przez chwilę szukając jakiejkolwiek wskazówki w głowie jak zachować się dalej, ale nie zaczepiłam się żadnej myśli. Nigdy nie czytałam poradników o tym, jak bezpiecznie uciec z kiepskiej randki, a teraz byłby jak znalazł.
A. już pewnie szukała w smartfonie zastępstwa
dla mnie, a on w kuchni kolejnego wina. Trochę mi ulżyło, bo nie
zapowiadało się na spełnienie któregokolwiek z najczarniejszych
scenariuszy. Szybko zabrałam swoje rzeczy i pomachałam na do
widzenia. Po drodze odbijało mi się winem – bądź co bądź
naprawdę słodkim i smacznym. Nie tego jednak oczekiwałam od tego
wieczoru. Nie tylko wino miało być dziś słodkie.
Komentarze
Prześlij komentarz