Marsze równości i piórka w dupie
No i są – wakacje na półmetku, a
wraz z nimi przynajmniej tuzin najróżniejszych parad i marszów
równości w całej Europie. Co prawda w Polsce maszerować będziemy
jeszcze w dwóch /m.in. poznański organizowany przez Stowarzyszenie
Grupa Stonewall/, ale te największe i najciekawsze – parada berlińska i
londyńska – już za nami.
Tak się szczęśliwie złożyło, że
wzięłam udział w Christopher Street Day w stolicy Niemiec. Mogłam
w końcu porównać sobie to, co działo się w głośnym i
wyzwolonym Berlinie z tym, co do tej pory oglądałam na polskich
ulicach kilku miast. A przysięgam Wam – było co porównywać. Od
liczebności zaczynając – która powaliła mnie mimo zupełnie
nieatrakcyjnej pogody /lało jak jasna cholera/, na samych
uczestnikach kończąc /nigdy wcześniej nie widziałam tylu nagich
mężczyzn w jednym miejscu i czasie, nie licząc RedTuba/. Od razu
przypomniała mi się moja aktywistyczna przeszłość i to, z jakim
oburzeniem ze strony homo przyjaciół się spotykałam, kiedy
mówiłam im, że organizuję marsz równości. Ich najczęstszym
bólem dupy było stwierdzenie, że marsze równości tylko zniechęcą
do nas społeczeństwo, które zobaczy przegiętych gejów z piórkami
w dupie. Ilekroć to słyszałam, tylekroć pukałam się w czoło,
bo przecież piórka w dupie to ostatnia rzecz jaką organizatorzy
marszów w Polsce chcą pokazywać. Tymczasem w Berlinie było
wszystko – tylko piórek zabrakło, ale to chyba tylko przez to, że
wyszły tu już z mody.
Nigdy wcześniej nie naoglądałam się
takiej ilości golizny na ulicy, wśród masy obcych ludzi. Nie wiem,
czy komukolwiek to przeszkadzało; ja starałam się nie robić z
tego wielkiego halo, niemniej widok gołych facetów grubo po 40-tce, z
obwisłym przyrodzeniem nie był jakoś szczególnie zachęcający.
Paradujący fetyszyści też wprawili mnie w niemałe zakłopotanie,
bo nawet nie potrafiłam nazwać tego, co akurat miałam przed
oczami: faceci w skórzanych albo lateksowych wdziankach, z maskami
przypominającymi pyski psów, obwiązani tu i ówdzie smyczami albo
łańcuchami radośnie hasali po ulicach Berlina. Przy nich geje w
szpilkach i drag queen wydawali się zabawną igraszką, dobrą dla
dzieciaczków. O dziwo, nie widziałam ani jednej lesbijki obnoszącej
się ze swoim fetyszem. Nie wiem jednak, o czym to świadczy – o
tym, że lesbijki fetyszów w ogóle nie mają, czy o tym, że są
zbyt powściągliwe, żeby zdjąć znaczną część swojej
codziennej garderoby na ulicy?
Żeby była jasność – na
Christopher Street Day było też sporo rodzin z dziećmi, którym
najwyraźniej obwiązane łańcuchami penisy w niczym nie
przeszkadzały. Zaczęłam więc mocno się zastanawiać nad
rozmowami, które przed laty prowadziłam ze znajomymi:
Czy "piórka w dupie" jako
symbol homoseksualnego wyzwolenia są na marszach dopuszczalne?
Jak daleko można się posunąć
manifestując swoje poglądy i upodobania?
Gdzie kończy się magiczna granica
wolności, a zaczyna naruszenie dobrego smaku?
Dlaczego problem z drag queen i
piórkami w dupie częściej mają sami geje i lesbijki, aniżeli
reszta społeczeństwa?
Nie powiem, że fetyszyści i golasy na
berlińskiej paradzie bardzo mi się podobali, ale też chyba nie mam
prawa komukolwiek czegokolwiek zabraniać. Czy może mogę i powinnam
ścigać organizatorów za gorszące widoki?
Komentarze
Prześlij komentarz